Overcast Clouds

16°C

Kołobrzeg

21 maja 2024    |    Imieniny: Tymoteusz, Wiktor, Kryspin
21 maja 2024    
    Imieniny: Tymoteusz, Wiktor, Kryspin

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

Ewakuacja z Kolbergu: za mało, żeby się najeść, za dużo, żeby umrzeć z głodu

Kołobrzeski marzec to nie tylko walki żołnierzy polskich, radzieckich czy niemieckich, to nie tylko żołnierski trud zdobywania i obrony tego samego terenu. To również problem związany z gehenną ludności cywilnej. W historiografii niemieckiej jest on ukazywany czasami jednostronnie, choć coraz rzadziej. Sytuacja cywilów była bowiem konsekwencją ogłoszonej przez Hitlera wojny totalnej, a nie wypadkowej strategii sowieckiej na froncie wschodnim. Mówiąc krótko, taka była cena, jaką płacił naród niemiecki za wojnę, która odwróciła się na niekorzyść tych, którzy ją rozpoczęli. Natomiast z punktu widzenia historyka, opisującego wydarzenia, jakie miały miejsce podczas oblężenia Kołobrzegu, kwestia sytuacji uchodźców nie może schodzić z punktu widzenia, zwłaszcza wobec mitu historiografii niemieckiej, dla której walki o miasto w marcu 1945 roku są konsekwencją tego, że były osłoną dla ewakuacji ludzi. Na ten temat już pisałem (przeczytaj). W przededniu 79 rocznicy zdobycia Kołobrzegu, chciałbym się natomiast skupić na kilku innych relacjach z ucieczki z niemieckiego Kolbergu.

Raz uruchomionego ludzkiego łańcucha, jakim były kolumny uchodźców zmierzające na zachód, nie dało się zatrzymać. Ci, którzy trafiali do jakichś spokojnych zakątków, jak to mogło się w wojennej zawierusze wydawać, prędzej bądź później byli zaskakiwani znowu zbliżającym się frontem. Ewakuowano się koleją, uciekano przy wykorzystaniu dróg. Po tragedii jednostek "Wilhelm Gustloff" czy "Goya", droga morska nie była wymarzonym kanałem ewakuacji. Zresztą, sama ewakuacja w wielu przypadkach to za duże słowo. Była ona pozostawiona przez czynniki NSDAP na pastwę frontu. Większość funkcjonariuszy odmawiała wydania stosownych rozkazów, część sama uciekała. Ludzie często ewakuowali się albo za późno, albo już po fakcie. Pogłębiało to tylko panujący chaos. Wiele miast nie było przygotowanych na przyjęcie uchodźców. Podobnie było w Kołobrzegu, który był jedynie punktem przejściowym. Do marca, pociągi z uchodźcami przyjeżdżały i wyjeżdżały. Jednak front dotarł tu szybciej, niże zakładano.

4 marca 1945 roku o godz. 6.00 działania prowadziły załogi czołgów T34-85 z 45 brygady pancernej gwardii. Nie było to oblężenie w klasycznym tego słowa znaczeniu. Sowieci nie byli na to przygotowani, co więcej, obrona Kołobrzegu ich zaskoczyła, zwłaszcza, że już pierwszego dnia odnieśli straty. To była niedziela. Planowo o poranku w kierunku Szczecina miał ruszyć ze stacji Kołobrzeg pociąg. Udało się go wyprawić, ale w okolicach Korzystna został ostrzelany parowóz, który ostatecznie został przez Rosjan zniszczony. Wysadzono też docinek torów, w konsekwencji czego ewakuacja na zachód tą linią kolejową stała się niemożliwa.

Nie wiadomo dokładnie, ilu uchodźców znajdowało się w Kołobrzegu nad ranem 4 marca, gdy ogień otworzyły radzieckie czołgi T34-85. Stan był płynny, bo ludzie cały czas przybywali i wyjeżdżali. Tyle, że gdy po godz. 6.00 odjechał ostatni pociąg w kierunku Szczecina, w Korzystnie lokomotywę zniszczyli Sowieci. Wysadzono tory. Od tej pory ewakuacja koleją na zachód stała się niemożliwa. Atmosferę tego dnia oddają wspomnienia wówczas 10-letniego Heinza Bocknera z Marienwerder (Kwidzyń), który do Kołobrzegu wyjechał z ojcem, 45-letnią matką i 6-letnią siostrą. Tu, na miejscu, nic nie zapowiadało wielkiej tragedii. „W mieście panowała niestosowna cisza. Nie padły żadne strzały, żaden pożar nie niósł śladów zniszczenia, a wokół nie było prawie żadnego ruchu samochodowego. Widziałeś tylko ludzi z ostatnim dobytkiem, załadowanym na rowery i wózki ręczne. Większość ludzi, mając w ręku jedynie plecaki i małe walizki lub torby, szła ulicami w milczeniu, wszyscy w tym samym kierunku. Ulice, które mijaliśmy, były nadal czyste, nie było gruzu, wyrzuconych rzeczy, żadnych zniszczonych pojazdów. Dobrze pamiętam duże, długie pudełko. Jego treść: "Akcesoria telefoniczne" - dla nas bezużyteczne. Przydały się jednak dwie, trzy puszki smalcu, które znaleźliśmy w innym pudełku. Jechaliśmy dalej w kierunku zachodnim miasta, do obszaru, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Wszystko było ciemne i dziwne. Kilkaset metrów dalej stała lokomotywa parowa. Nie mogliśmy długo jechać tą drogą. Nasza ścieżka poprowadziła nas w prawo, do czegoś w rodzaju parku z wysokimi świerkami i innymi drzewami - cmentarza. Zeszliśmy z szerokiej głównej ścieżki, po czym skręciliśmy kawałek w lewo, aż usłyszeliśmy szum Morza Bałtyckiego. Dotarliśmy do plaży i nie mogliśmy iść dalej. Miejscowi powiedzieli nam, że jesteśmy w Maikuhle [Załęże - zachodni lasek nad morzem, dziś tereny Marynarki Wojennej]. Przytuliliśmy się do drzewa pod jednym z naszych koców, żeby trochę się przespać. Na razie nie możemy jechać dalej, trzeba poczekać do rana – mówili”

Zapadła decyzja o kompleksowej ewakuacji ludzi na zachód drogą lądową w kierunku Dźwirzyna i Rogowa. „O świcie 5 marca uchodźcy wyruszyli na zachód bezpośrednio za wydmą. Utworzył się bardzo długi pociąg. Jak okiem sięgnąć, na plaży szli ludzie. Wielu z tych, którzy nas wyprzedzili, było jeszcze w dobrych humorach, mieli niewiele bagażu do niesienia. Niektórzy też pochopnie komentowali trud ojca i matki, ciągnących nasz wózek na miękkim piasku Morza Bałtyckiego. Ale kto mógłby winić rodziców za to, że nie mogli rozstać się z kilkoma rzeczami, które przewieźli już ponad 200 kilometrów od domu w Prusach. Rodzice odkryli, że plażą najłatwiej poruszać się tam, gdzie są fale. Tak więc w ciągu ranka przebyliśmy kilka kilometrów na zachód. Późnym rankiem wspiąłem się na wydmę w dogodnym momencie, pomimo zakazu, i mogłem zobaczyć bardzo daleko na południe na płaskim terenie. Niektóre wsie były wyraźnie widoczne. Wiele gospodarstw stało w płomieniach. To był widok, którego nie zapomnę” – czytamy we wspomnieniach Heinza Bocknera. 

Sowieci przygotowywali się do zajęcia miasta przy współudziale piechoty, ale to zadanie nie powiodło się. Ostrzał powodował powstawanie kolejnych pożarów w zabudowie miejskiej. Wreszcie, wraz z 8 marca do walk weszła 1 Armia Wojska Polskiego. Ewakuacja z miasta stała się niemożliwa. „Ogromny tłum stał wzdłuż wody, jak na nabrzeżu. Chcieliśmy się upewnić, czy warto czekać, wszystko wskazywało na to, że niedługo zabiorą nas samoloty” – wspomina Heinz Bockner, który z rodziną przeszedł przez przygotowany do wysadzenia most w Dźwirzynie (Kolberger Deep) i dotarł na lotnisko w Rogowie (Kamp). „Członkowie sił powietrznych instruowali uchodźców w zakresie procesów organizacyjnych. Najpierw musieliśmy pożegnać się z naszym cennym wózkiem i większością bagażu. Pod spodem znajdował się nasz śpiwór, który z wielkim wysiłkiem i strachem przywieźliśmy z Kołobrzegu prawie dwa dni wcześniej. Po co zawracaliśmy sobie głowę tym wszystkim na plaży nad Bałtykiem? Teraz wszystko zostało ułożone na swój sposób. Każdy, kto chciał ustawić się w kolejce, mógł zabrać ze sobą tylko jedną sztukę bagażu podręcznego. Mój tata ma swój plecak, mama ma małą walizkę, a ja tornister. Moja sześcioletnia siostra miała problemy z chodzeniem za rękę z mamą. Rodzice szybko coś przepakowali, zanim resztę bagażu trzeba było zostawić. Co znaczy pozostawiony? Sprawa znów nie była taka prosta. Przecież byliśmy w Niemczech – wszystko musiało być w porządku, nawet gdyby wróg zajął te tereny w ciągu kilku godzin lub kilku dni. Każda sztuka bagażu została starannie ułożona obok siebie. Torba na łóżku była wypełniona różnymi rzeczami, walizki piętrzyły się na walizkach, rowery na rowerach i wózki ręczne na wózkach. Pomiędzy nimi pozostawiono szeroką aleję, aby można było wywieźć bagaże. Część rolników z okolicy podjęła już pierwsze z nich. Wjechali do alei bagażowej z końmi i wozami, niektórzy z dużymi wozami, takimi jak te, których używał Ernie, i załadowali, co im się podobało. Miejmy nadzieję, że podobało im się to przez długi czas, co jest wątpliwe, biorąc pod uwagę późniejsze walki w tym rejonie. Ale Rosjanie nie będą zirytowani tak dużym niemieckim porządkiem, kiedy zajmą te tereny. Dla nas było tylko jedno pragnienie: uciec, uciec - nieważne jak i czym. Teraz nasza rodzina z lekkim bagażem ucieczkowym i lotniczym mogła dołączyć do długiej kolejki oczekujących. Po naszej lewej stronie znajduje się Kämper See [Resko Przymorskie], będące pasem startowym dla wodnosamolotów. Brzeg jest betonowy, z nachyloną płaszczyzną prowadzącą do wody. Na górze znajduje się solidna drewniana rama z listew, dzięki czemu łodzie latające nie uszkodzą kadłuba. Duża łódź latająca „Dornier Do-24” rozbiła się na jeziorze Kämper [Resko], kilkaset metrów od nas. Mówiono, że wczoraj wieczorem została zestrzelona przez Rosjan z przeciwległej wsi Robe [Roby] podczas startu i wpadła do jeziora. Żadnemu z uchodźców nie udało się uratować, a tylko jednemu członkowi załogi udało się dotrzeć do pobliskiego brzegu. Wszyscy inni zginęli i nadal tkwili w tej pływającej trumnie. (...) Za siedzisko służyło solidne płótno lniane przewiązane sznurkami. Nikt nie narzekał podczas wchodzenia na pokład samolotów. Nikt na zewnątrz nie okazywał strachu przed swoim pierwszym lotem w życiu. Prawdopodobnie wszyscy postrzegali to jako lot ratunkowy i tak właśnie było. Ludzie to zrozumieli i zachowywali się odpowiednio spokojnie i zdyscyplinowanie. Nasz samolot czekał, aż inne łodzie latające będą gotowe do startu. Krótki czas oczekiwania wystarczył, aby niektórzy ludzie robili się coraz bledsi. Niektórzy chowali głowy i ukrywali je za podniesionym kołnierzem płaszcza... Nie było miejsc, jakie są w samolotach pasażerskich. Usiadłem obok ojca, który sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął butelkę koniaku. Pierwszy raz w życiu zaproponował mi alkohol. „Wypij mały łyk, inaczej nie przejdziesz przez to” – powiedział”. Po nieco ponad godzinie, samolot wylądował w bazie lotniczej Parow, jakieś 7 kilometrów na zachód od Stralsundu. Jego pasażerowie byli ocaleni.

14-letni Manfred Gruhlcke z Koszalina w czasie swojej ucieczki prowadził dziennik. Z Koszalina uciekł już 3 marca w pociągu jadącym do Kołobrzegu: „Plecaki na szyi. Walizka na rowerze, reszta już w pociągu. Przenosimy się do Kołobrzegu. Gęsta burza śnieżna. Zniszczone chodniki po obu stronach drogi. Zniszczone domy i samochody. Zasypane śniegiem zwłoki. Cztery końskie nogi sięgające ku niebu. Wszędzie ludzie, konie, wozy i bagaże. Wiele z nich przykrytych całunem śniegu. Żołnierze z pancerfaustami”. Na ewakuację trzeba było czekać. Młodemu Niemcowi udało się dostać na prom, którym dowożono ludzi na statki czekające na redzie dopiero 8 marca. Było 8 stopni w skali Beauforta. Śnieżyca. Co jakiś czas ma miejsce ostrzał to portu, to statku, na który udało mu się dostać. Jednostka to „Winrich von Kniprode”. W metalowym wnętrzu ludzie dostali jakieś jedzenie, ale statek nie ruszył. Patrząc na miasto, młody człowiek pisał: „Wszędzie dym. Katedra płonie widocznym czerwonym płomieniem. Kolejne promy zabierają na pokład uchodźców. Niszczyciel interweniuje w walce za pomocą artylerii. Żywności jest coraz mniej”. 10 marca na jednostkę dostarczono kolejnych uchodźców. Według autora dziennika, na pokładzie mogło być ok. 5 tysięcy osób. Wreszcie rozpoczyna się rejs. Jednostka odpływa z Kołobrzegu. W dzienniku czytamy, że w pewnym momencie skończył się węgiel i kapitan czekał na jego dostarczenie: „Jedzenie: za mało, żeby się najeść, za dużo, żeby umrzeć z głodu”. Rejs się przedłuża. Statek jest nękany nalotami. Bombardowane jest Świnoujście, do którego jednostka ma wejść. Na redzie udaje się zacumować dopiero 15 marca, ale nikt nie opuszcza statku. Dopiero 18 marca udaje się wyjść na ląd. Świnoujście to tylko przystanek. Manfred Gruhlcke uciekł do Rostocku.

W literaturze niemieckiej przyjmuje się, że do końca lutego przez Kołobrzeg przewinęło się około 250 tysięcy ludzi. Nikt ich nie liczył, to czyste dane szacunkowe strony niemieckiej. W raporcie komendanta Kołobrzegu, Fritza Fullriede czytamy, że w mieście przebywało 70 tysięcy cywilów. Uratowano 85 tys. osób. J. Voelker podaje, że było to 70-80 tys. Niemiecki historyk E. Murawski obniża tę liczbę i uważa, że było to 68-70 tys. Według danych Kriegsmarine, było to 70 915 osób. W taki sposób dane te przeszły do historii wraz z relacją niemieckich historyków, że Kołobrzeg został zniszczony za cenę ratowania życia cywilów, ewakuowanych drogą lądową i morską.

Robert Dziemba
Zdjęcia z oblężonego miasta wykonał dr Otto Marquard, [w:] Johannes Voelker, Die letzten Tage von Kolberg, Hamburg 1995.


reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama