Nie każdy może sobie pozwolić na wyjazd nieco dalej od Kołobrzegu, aby cieszyć się choć minimum kontaktu z naturą. Piszecie o tym do nas na profilu społecznościowym, pytając o inne propozycje leśnych wypadów familijnych na tak zwane popołudnie, czyli kilka godzin w terenie. To jest zrozumiałe, bo nie każdy ma aż tyle czasu. Wpadliśmy więc na pomysł bushcraftu w miejskich parkach. Już kiedyś o tym pisaliśmy, komentując zdjęcie czytelnika, na którym widać hamak z płachtą w Parku Nadmorskim (zobacz). Park Żeromskiego ma jednak pewną wadę: pełno w nim ludzi i w nocy może to nie być komfortowe. Jednak w Kołobrzegu mamy park o charakterze leśnym: Park Fredry. I ta myśl wydała się genialna. W praktyce było gorzej.
Plan był taki: spacer po parku, kilkugodzinny pobyt, robicie małego obozu z hamakiem, zaparzenie herbaty, a następnie chillout i słuchanie dzięciołów, których w tym miejscu nie brakuje. Zapowiadało się rewelacyjnie. Okazało się jednak, że po deszczowym tygodniu i ostatniej burzy, park stoi w wodzie. Nie brakuje powalonych czy połamanych drzew. I tak jest o każdej porze roku, bo przecież nawet zimą wieją wiatry. Północno wschodnia część parku nie nadaje się do niczego, a ona jest najbardziej zdziczała, leśna. Pasą się tam nawet sarny. Las w mieście - jednym słowem. Ale teraz stoi w wodzie.
Nie przejąłem się tym, choć do myślenia powinna mi dać horda komarów latająca nad moją głową i groźnie skradająca się tam, gdzie można się pożywić. Z drugiej strony, mamy lato i nawet w lesie, zwłaszcza gdy jest wilgotno, te małe intruzy są wszędzie - dlatego wczesna wiosna i jesień są do biwakowania o wiele lepsze. Zacząłem spacer od strony dawnej pętli autobusowej przy ul. Morawskiego, a stamtąd na północ. Jedyne co mnie spotkało, to błoto, woda i powalone drzewa. Ścieżki parkowe do niczego się nie nadają. We wschodnią część parku skręcić się nie da. Drzewa pochylone, oparte o inne wykrzywione drzewa, czekają, aby z hukiem spaść w powstałe stawki.
Od czasu do czasu, drogę w kierunku miasta przez park skracają sobie turyści. Szybko przekonują się, że popełnili błąd. Najpierw się skradają, wysoko podnosząc nogi, ale na dłuższą metę to nic nie daje i jedyne co im pozostaje, to brodzić w błocie. Jedni klną, inni śmieją się, że przyszli tu nieprzygotowani. To fakt, bo kto zakładał takie rzeczy w parku nad morzem w takim kurorcie jak Kołobrzeg?
Moje plany spaliły na panewce. Ani gdzie przystanąć, ani gdzie bezpiecznie zbudować mały obóz, żeby chwilę przystanąć. Park okazał się nieprzyjazny i w ogóle nieprzygotowany na obsługę ruchu turystycznego. Po co nam bowiem parki w naszym mieście? Po to żeby były, czy po to, żeby były atrakcją dla turystów i miejsce wytchnienia oraz zabaw dla mieszkańców? Żadnej z tych funkcji nie spełnia to miejsce, a najliczniej można tu spotkać osoby wyprowadzające swoje psy. Żeby była jasność, regulamin parków w Kołobrzegu w żadnym miejscu nie zabrania obozowania czy rozpalenia kuchenki gazowej. Z formalnego punktu widzenia, działania te są w pełni legalne. Tylko co z tego, skoro nie da się tam przebywać? Do tego dochodzą wszechobecne śmiecie i wandalizm. Podsumowując: park uznajemy za najgorszy w mieście, zapuszczony, stanowiący anty wizytówkę miasta. Zdecydowanie nie polecamy!
Robert Dziemba
Mikroprzygoda w naszym leśnym parku? Nie polecamy...

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.